Ula Michalak to autorka bloga Interiors Design, stylistka wnętrz, pomysłodawczyni i organizatorka ogólnopolskiego zjazdu blogerów wnętrzarskich Meetblogin. Maluje obrazy, a od niedawna tworzy również ceramikę. Z naszej rozmowy dowiesz się, jak zaczęła się jej przygoda z branżą designu, jak stworzyć „instagramową” przestrzeń oraz jakie jest jej największe zawodowe marzenie! Zapraszam do lektury!
Prowadzisz bloga, kanał na YouTube, profil na Instagramie, własny sklep ze swoją ceramiką i obrazami, do tego zajmujesz się organizowaniem wydarzeń i wychowaniem dzieci. Nasuwa się pytanie, jak udaje Ci się to wszystko łączyć?
Ktoś kiedyś powiedział – zarabiaj na pasji, to nigdy nie będziesz w pracy. Moja praca jest moją pasją, a do tego zarówno biuro, jak i pracownię zaaranżowałam u siebie w domu. To oczywiście ma swoje plusy, ale i minusy. Praca przeplata się z domem. Lawiruję każdego dnia pomiędzy obowiązkami domowymi i zawodowymi. Od dłuższego czasu jakoś to działa, raz bardziej sprawnie, raz z jakąś wtopą. No cóż. Takie życie. Każdego dnia ustawiam sobie priorytety i staram się trzymać planu. Jestem dość zorganizowana. Nie wyobrażam sobie życia bez kalendarza, jednak wiele spraw załatwiam w tak zwanym międzyczasie. Podczas oczekiwania na dzieci na treningach, a czasami kosztem odpoczynku. Ale lubię to moje zwariowane, zróżnicowane życie. Już nie umiałabym inaczej. To mnie napędza.
Jak wygląda standardowy dzień twojej pracy – o ile w tak interdyscyplinarnej karierze miewasz standardowe dni?
Tak jak wcześniej wspominałam, raczej nie mam standardowych dni. Żaden dzień nie zaczyna się o 8 i nie kończy o 16. Każdy jest inny. Raz większość dnia spędzam przed komputerem, innym razem w pracowni, a jeszcze innym robię zdjęcia. Dużo też pracuję na telefonie, prowadzę trzy profile firmowe na social media. Zdarzają się też wyjazdy na targi, spotkania. Zatem nie ma mowy o rutynie. Muszę tylko pilnować czasu i wszystko planować tak, aby o właściwej porze stawić się w szkole po dzieci i na treningach. Bo mamą się nie bywa, tylko się jest, niezależnie od planów zawodowych. Ale bardzo mi się podoba sformułowanie interdyscyplinarna kariera.
Jak wyglądały twoje początki w branży?
Początki były jak podróż we mgle, ale szybkim pociągiem. Jestem dość niecierpliwa, a jednocześnie jestem perfekcjonistką. Dlatego, gdy zaczęłam pisać bloga, chciałam to robić najlepiej, a nie miałam o tym zielonego pojęcia. Wszystko robiłam intuicyjnie, a chciałam profesjonalnie. Szukałam szkoleń, ale nie znalazłam nic właściwego. Dlatego już po pół roku mojego blogowania powstał Meetblogin, czyli spotkanie i seria warsztatów skierowana właśnie do blogerów wnętrzarskich. I tak to trwa już od 10 lat.
Łączysz w swojej karierze sztukę z designem – co było pierwsze?
Zdecydowanie design. A tak naprawdę zamiłowanie do pięknych wnętrz. Zanim pokochałam sztukę, uwielbiałam sztukaterię. Teraz myślę, że sztuka była obecna zawsze w tych pięknych wnętrzach, które podziwiałam, ale i również w moim mieszkaniu. Tylko teraz jest bardziej na piedestale. Wydaje mi się, że wyszła na prowadzenie!
Często pokazujesz zdjęcia swojego domu, którego wnętrze dynamicznie się zmienia – z czego to wynika?
Odkąd przeprowadziliśmy się do nowego domu, wnętrza z każdym miesiącem nabierają charakteru, żyją naszym życiem. Nie powiedziałabym, że zmieniają się dynamicznie. Po prostu wnętrza stają się domem. A, jako że jestem stylistką wnętrz, to małe zmiany kosmetyczne są wpisane w moje życie i mój dom. Dom jest moim miejscem pracy.
Wnętrze Twojego domu wygląda jak z magazynu, a jednak mieszkacie tam całą rodziną. Jak stworzyć „instagramową” przestrzeń, która zarazem jest przyjazna dla dzieci?
Moje dzieci są przyzwyczajone do dekoracji, wazonów z Rosenthala czy porcelany. To dla nich przedmioty codziennego użytku. Chcę, żeby właśnie tak je traktowały, ale z poszanowaniem – tak, jak swoje plecaki czy książki. Uważam, że ładne wnętrza i zadbana, czysta przestrzeń kształtuje człowieka. Widzę to po moich dzieciach, gdy zwracają uwagę na elewacje budynków czy kolor dachu na domach. Chcę, żeby były wrażliwe na sztukę i nieobojętne na piękno. Staram się to w nich budować również poprzez to, jak mieszkamy. Wystarczy nie grać w piłkę w domu, a nic się nie wydarzy. Z malowania po ścianach wyrośli, a na sofie nigdy nie pozwalałam pić kakao. To załatwia sprawę.
Pokazujesz także swoje prace jako element wystroju domu. Czy twoje wnętrze jest także twoją galerią?
Tak dokładnie. Tak jak wspominałam – w domu mam pracownie, a salon jest studiem fotograficznym i miejscem prezentacji mojej ceramiki. Zresztą moim hasłem dla ceramiki jest sztuka udomowiona. Chodzi o to, żeby była dostępna, tak cenowo, jak i estetycznie. Ma być szlachetną dekoracją domu. Na tym mi szalenie zależy. To podstawa mojej działalności i pracy w glinie. Wolę sztukę oglądać w domach niż w muzeum. Cała aranżacja, scenografia z tym obiektem dopiero wtedy nabiera sensu.
Porozmawiajmy teraz o Twoich obrazach. Malujesz je techniką łączoną. Dlaczego wybrałaś akurat taki sposób?
To, że jestem samoukiem i wszystko, co robię, nie wynika z wiedzy szkolnej tylko z mojej intuicji. Ostatnio dowiedziałam się, że nie maluje się akwarelami na płótnie, a ja tak robię i bardzo mi się ten efekt podoba. Może to zabrzmi rewolucyjnie, ale szkoła często wrzuca nas w ramy, a wystarczy nie wiedzieć, że czegoś się nie robi i zrobić. Często efekt okazuje się bardzo ciekawy. Kiedyś usłyszałam interesujące zdanie, że czasami jak nie wolno, ale bardzo się chce, to można. I tak jest z moimi obrazami. Z ceramiką zresztą też. Czasami „wojuję” z gliną, a ona mnie w ogóle nie słucha, a potem się okazuje, że wybrałam taką do pracy na kole, bardziej mokrą, więc nic dziwnego, że musiałam się namęczyć. Tak to jest, ale to wspaniałe. Bo tak sobie myślę, że więcej mi wolno, bo nie mam wykształcenia. Nie wiem, czy to nie za bardzo aroganckie. Może nie mów tego nikomu!
Przejdźmy do ceramiki. Twoje produkty ceramiczne od razu nadają wnętrzu charakteru – skąd czerpiesz na nie inspiracje?
Staram się nie oglądać zbyt wielu prac. Zresztą glina jest niesforna, a ja jestem totalnym samoukiem. Najczęściej, gdy staję w pracowni z projektem w głowie, nie ma on za wiele wspólnego z efektem końcowym po paru godzinach pracy. Tak sobie myślę, że glina mną rządzi, a nie ja gliną. Jedyne czego się trzymam to to, aby zachować naturalny charakter materiału. Nawet jeśli szkliwię swoje prace, to wybieram kolory ziemi. Można powiedzieć, że natura jest moją inspiracją.
Ziemiste kolory, nieoczywiste kształty – to łączy twoje ceramiczne produkty. Jak wygląda proces powstawania takiej misy?
Najważniejszy jest wybór gliny. Ja uwielbiam te z grubym szamotem. Dzięki temu po wypaleniu otrzymujemy piękną strukturę i nie wymaga już szkliwienia. Pracuję starą metodą „łączenia wałeczków”, dlatego na każdym etapie mogę mieć wpływ na zmianę formy i to jest fajne. To też powoduje, że nie ma możliwości stworzenia dwóch takich samych prac. Dalej już nic ode mnie nie zależy. Praca musi sama wyschnąć, co trwa kilka dni. Potem trafia do pieca, najczęściej na dwa wypały. Najpierw na biskwit, a potem na kamionkę lub po szkliwieniu. Cały proces to około 2 tygodnie.
Ceramikę spod twoich rąk wyróżnia także nieregularna, falowa forma – skąd pomysł na akurat takie rozwiązanie?
To efekt pracy „wałeczkami” bez formy i trochę tej niesforności gliny, która mną rządzi, ale staram się nie zamykać w szablonie i odkrywać nowe możliwości. Wykorzystuję kolejne pomysły, uczę się i zbieram doświadczenie, co daje nowe rozwiązania i ciekawe efekty.
Twój nowy produkt „Love it” nasuwa skojarzenia z naturą – czy takie były Twoje inspiracje?
Love it to pierwsza praca, gdzie na szeroką skalę zastosowałam angobę do dekoracji. To rodzaj szkliwa. I bardzo mi się ten efekt spodobał. Stąd nazwa – Love it. Jak wspominałam, wszystko jest intuicyjne. Przez to jest prawdziwe, tworzone z miłością i pasją. Sama dobra energia.
Czy w Twojej ofercie pojawią się inne nowości? Zdradzisz mi, nad czym ostatnio pracowałaś?
Ceramika, postumenty pod ceramikę czy rzeźbę, obrazy – tym się zajmuję dopiero niespełna 2 lata i jeszcze się nie nacieszyłam. Więc na razie nie planuje nic więcej. Uczę się, cieszę tym, co robię i to mnie satysfakcjonuje. Zresztą działam interdyscyplinarnie, jak sam zauważyłeś, więc na razie nie widzę przestrzeni na więcej.
Który swój projekt uważasz za najważniejszy?
Jeśli mówimy o strefie zawodowej to najważniejszym projektem, takim moim złotym medalem olimpijskim, jest dla mnie mój dom. Praca nad remontem, rozbudową, praca z projektantką, nadzór i stylizacja wnętrz. To zdecydowanie zwieńczenie lat pracy przy blogu, zdobywania wiedzy, doświadczeń razem z czytelnikami i dla nich. Oczywiście cały proces jest opisany na blogu jako projekt: jak remontować i nie zwariować. Pomimo upływu czasu, wciąż cieszy się dużą popularnością. Teraz dla mnie najważniejsza jest praca z ceramiką. Ale nie chcę jej traktować zbyt serio, żebym nie straciła zapału i tej dziecięcej wręcz radości, jaką mi daje praca w glinie.
Z jednej strony zajmujesz się organizacją wydarzeń, z drugiej sztuką. Jak dajesz sobie z tym radę?
Jedno pozwala mi robić drugie. Przy organizacji wydarzeń poziom stresu jest bardzo wysoki, trzeba koordynować wiele osób i pilnować czasu. Z gliną jest tak, że nie pozwala być zestresowaną. Praca w glinie mnie uspokaja. Podchodząc do gliny, trzeba być spokojnym. Więc te dwie działalności się uzupełniają i nadają balans mojej pracy. Lubię to. Czasami jadę Pendolino, a inny razem tramwajem.
Zdradzisz mi swoje plany na przyszłość?
Świat i życie pokazują nam, że nasze plany to żarty. Zresztą moja, jak to ładnie nazwałeś kariera, też nie była w żadnym stopniu zaplanowana. Gdybyś przed pandemią powiedział mi, że będę pracować w glinie, to parsknęłabym śmiechem. Ja planuję kolejne tygodnie, a nie kolejne lata. To się nie sprawdza. Jak pogoda długoterminowa. Mogę Ci powiedzieć, o czym marzę, a nie jakie mam plany. A marzę o małej, autorskiej galerii sztuki z moimi „skorupami” połączonej z kawiarnią. Chciałabym, aby to miejsce żyło. Aby przychodzili tam ludzie na kawę w biegu, między obowiązkami, ale i na dłuższe ploteczki lub po prezent dla przyjaciółki czy po dekoracje do własnego domu. Chciałaby, aby jednak czuli, choćby podświadomie, że dostają coś więcej, uczucie i emocje, jakie doświadczamy, będąc w jakimś cudownym, ładnym miejscu, ale nienachalnym, niedominującym. Eleganckim, ale nie wyniosłym, z dobrą energią.
Artystka: Ula Michalak | ulamichalak.pl
Zobacz również:
- Alek Morawski aka Lis Kula podbija świat grafiki i ilustracji
- Joasia Fidler-Wieruszewska – designerka multidyscyplinarna